Z początku wszystko wydaje się być w idealnym porządku. Kierownictwo jest zadowolone, bo firma osiąga założone wyniki, umacnia pozycję na rynku i przynosi wymierny dochód. Pracownicy też nie mają powodów do narzekań. Pensja wypłacana jest regularnie, a za dobre wyniki pracownikom przyznaje się premie. – Nawet jeśli Krzyśkowi zdarzy się podkreślić atrakcyjny biust Marysi, to przecież jeszcze nic złego, prawda? Damianowi też nigdy nie przeszkadzało, gdy sobie z niego trochę pożartowaliśmy – taką mamy kulturę pracy zespołowej – tłumaczą zatrudnieni. – Po prostu lubimy pracować na wesoło. Cienka granica Takie myślenie w połączeniu ze skoncentrowaniem uwagi wyłącznie na wynikach ekonomicznych przedsiębiorstwa może w efekcie wykształcić patologiczne relacje między pracownikami i zaburzyć całą organizację pracy. Drobne uszczypliwości, „zabawne" słowa czy gesty bywają na granicy poniżania czy naruszania godności osobistej osoby, do której są skierowane. Z pewnością uwłaczające uwagi kierowane kilka razy w tygodniu przez dłuższy czas nie polepszają atmosfery. Chęć rozładowania nagromadzonego stresu w żaden sposób nie uzasadnia ośmieszania innej osoby. Takie działania mogą być mobbingiem i prowadzić u ofiary do wielu poważnych i długofalowych konsekwencji, np. psychologicznych. Sumienny i zaangażowany niegdyś pracownik staje się apatyczny, zrezygnowany i zamknięty w sobie. Podległość służbowa Przepisy nie wskazują kręgu potencjalnych mobberów. Często wynika to z istoty stosunku pracy, jakim jest podporządkowanie jednego pracownika drugiemu. Taka podległość sprzyja pokusie wykorzystania władzy nad jednostką. Mobbing najczęściej dotyczy tych relacji, w których istnieje pewna ustalona hierarchia, np. szef – podwładny, kierownik komórki organizacyjnej – niższy rangą pracownik. Nie oznacza to jednak, że relacje dysfunkcyjne występują wyłącznie w kontaktach z szefostwem. Mobbing zdarza się też wobec pracownika na równorzędnym albo tym samym stanowisku czy na linii pracownik – klient. Ciemiężona może być nawet osoba z kierownictwa przez swoich podwładnych. Nieodzowna powtarzalność Często mobbing wiąże się z przejawami dyskryminacji w zatrudnieniu. Swoiste nagromadzenie i zbieg zachowań dyskryminacyjnych przy ich powtarzalności oraz ewidentnym celu polegającym na poniżeniu i ośmieszeniu pracownika przez kolegów mogą łącznie odpowiadać ustawowej definicji tego zjawiska. W większości przypadków pracodawca może nawet nie być świadomy, że w zakładzie od dłuższego czasu narasta konflikt. Przykład W kilkupiętrowym biurowcu firma zatrudnia kilkadziesiąt osób świadczących usługi z szeroko pojętej administracji. Pracownik wysłał wiadomość na służbową skrzynkę kolegi z pracy z poleceniem, aby ten udał się na niższe piętro budynku po informacje o ilości zużywanego tygodniowo papieru w toaletach firmowych. Sugerował przy tym, że to polecenie pochodzi od bezpośredniego przełożonego i zostało wydane podczas nieobecności pracownika. W rzeczywistości taka dyspozycja nigdy nie została wydana. Ilustruje to stosowaną niekiedy przez mobberów taktykę ośmieszania ofiary przed przełożonymi. Choć w ocenie mobbera, a nawet większości współpracowników, takie działania mogą wydawać się zabawne, w rzeczywistości są absolutnie niedopuszczalne. W dłuższym czasie taka praktyka skutkuje zaniżoną samooceną ofiary i poczuciem wyobcowania w zespole. Aby jednak opisaną sytuację zakwalifikować jako mobbing, żarty kolegi musiałyby się powtarzać w określonym czasie. Zasadniczo przyjmuje się, że na mobbing składa się proces nękania trwający nie krócej niż sześć miesięcy, stosowany systematycznie. Coraz szerszy krąg Każdy taki przypadek szykanowania, poniżania trzeba jednak analizować indywidualnie. Uwzględnia się przy tym okoliczności faktyczne i ocenia je w sposób obiektywny, a nie przez pryzmat subiektywnych odczuć skarżącego się na skierowane wobec niego zachowania innych pracowników. Przykład Nauczyciel A rozsiewa w szkole plotki o innym uczącym w tej szkole dotyczące sposobu przeprowadzania przez niego lekcji, podając w ten sposób w wątpliwość jego kompetencje. Następnie regularnie próbuje publicznie ośmieszyć nauczyciela B. Drwi i wyśmiewa w pokoju nauczycielskim jego życie prywatne, parodiuje jego zachowania, sposób mówienia czy gesty. O rzekomych nieprawidłowościach dowiadują się rodzice uczniów. Dyrektor nie wyjaśnia przyczyn konfliktu, marginalizuje ofiarę mobbingu i nie pozwala na publiczne zdementowanie plotek. Jedyną jego reakcją na tę sytuację stały się regularne wizytacje lekcji, wyłącznie tych prowadzonych przez nauczyciela B. Obrazuje to schemat działania mobber – współpracownik. Najczęściej podłożem bywa niska samoocena prześladowcy, próba stworzenia iluzji wyższej pozycji w jednorodnym środowisku czy chęć wyeliminowania bardziej kompetentnego pracownika, który stanowi dla niego zagrożenie. W odróżnieniu od typowego konfliktu przy mobbingu prześladujący będzie tak długo nękać ofiarę, aż skutecznie ją poniży, powodując np. jej odejście z pracy, przy czym sam pozostaje bezkarny. Taka taktyka polega na włączaniu w zaistniały konflikt coraz szerszego kręgu osób. W tym przykładzie w końcowej fazie szef, zamiast zapobiegać mobbingowi, nieświadomie dołączył do grona mobberów. Nie tylko dotyk Jedną z form mobbingu są zachowania mające cechy molestowania seksualnego w miejscu pracy. Wbrew powszechnemu przekonaniu nie jest to tylko ocieranie, zaloty, dotykanie czy seksualny szantaż. Molestowanie seksualne może też przybrać formę pozbawioną kontaktu fizycznego, ale ewidentnie skierowaną na podkreślenie fizyczności drugiej osoby. Będzie to np. opowiadanie sprośnych dowcipów, wypowiadanie się na temat ubioru czy stosowanie wulgarnych docinków. Jeśli takie zachowania będą ciągłe i powtarzalne, także mogą być zakwalifikowane jako jedna z form mobbingu. Przykład Na oddziale szpitala ceniony przez pacjentów lekarz regularnie komplementuje wygląd nowej pielęgniarki. Z początku miłe słowa przybierają postać natarczywych sugestii czy aluzji. Lekarz w obecności pielęgniarki oraz innych osób opowiada żarty o tematyce seksualnej, niejednokrotnie w sposób wulgarny. W obecności pacjentów przywołuje pielęgniarkę, używając przy tym sprośnych wyzwisk. Mimo stanowczego sprzeciwu pielęgniarki lekarz bagatelizuje całą sytuację, kwitując to jedynie stwierdzeniem o jej braku poczucia humoru. Przykre skutki Mobbing to świadectwo nie tylko patologii występujących w relacjach między pracownikami. Jego pojawienie się może też dowodzić nieefektywności polityki zarządzania personelem stosowanej dotychczas przez pracodawcę. Z szerszej perspektywy długofalowe tolerowanie mobbingu przede wszystkim łamie więzi międzyludzkie oraz wprowadza nieprzyjazną i wrogą atmosferę w środowisku powodującą spadek efektywności. Dla pracodawców oznacza to zarówno niemożność osiągania założonych wyników, jak i dodatkowe koszty ponoszone z tytułu zwolnień lekarskich, gdyż zwiększa się absencja wśród załogi. Koszty powoduje też nieustająca rotacja kadry, a w ostateczności – utrata cennych i doświadczonych pracowników. Firmy raczej nie dostrzegają konsekwencji swoich zaniedbań i zamiast przeciwdziałać mobbingowi, częściej obawiają się odszkodowań, jakie przyjdzie im zapłacić w razie przegranej przed sądem. Co ciekawe, ostatnio coraz częściej dostrzega się potencjalne straty wizerunkowe przy nagłośnieniu takich spraw. Przejmują się tym głównie ci pracodawcy, których renoma jest wynikiem wytężonej i wieloletniej pracy całego zespołu. Całkowitych kosztów bagatelizowania problemu nie sposób jednak ograniczać wyłącznie do kwot zasądzanych w procesach czy możliwego odpływu dotychczasowych kontrahentów lub klientów. Jak zapobiegać Kodeks pracy jednoznacznie zobowiązuje pracodawcę, aby przeciwdziałał mobbingowi. Obowiązek ten istnieje nawet wtedy, gdy szef nie wiedział o występowaniu tego zjawiska na terenie zakładu (art. 943 To bardzo szeroki zakres odpowiedzialności. Uzasadnia go przede wszystkim wynikające z prowadzonej działalności ryzyko osobowe i gospodarcze, jakie ponosi pracodawca. Jednak trudność we wskazaniu konkretnych środków do walki z mobbingiem polega na tym, że kodeks pracy w żaden sposób ich nie określa. Dlatego pracodawcy niełatwo będzie uwolnić się od ciążącej na nim odpowiedzialności z tytułu wystąpienia tego zjawiska. W praktyce utrwaliło się przekonanie, że udostępnienie pracownikom tekstu przepisów dotyczących równego traktowania w zatrudnieniu w istocie załatwia sprawę mobbingu. To błędne podejście. Dla pracodawcy tworzy ono dodatkowe ryzyko. W razie procesu na tej podstawie trudno będzie dowodzić, że takie działanie stanowiło realny i skuteczny środek zapobieżenia temu zjawisku. Potwierdza to także wyrok Sądu Najwyższego z 3 sierpnia 2011 r. (I PK 35/11). Pracodawca uwolni się od odpowiedzialności tylko wtedy, gdy wykaże, że podjął realne działania przeciwdziałające mobbingowi, a obiektywna ocena tych działań potwierdza ich potencjalnie pełną skuteczność. Jednocześnie jednak nawet wprowadzenie polityki antymobbingowej powiązanej ze szkoleniem załogi nie zwalnia z odpowiedzialności, jeżeli później pracodawca w pełni nie przestrzega tych zasad. Ważna jest też, abstrahując od wszelkich rozwiązań wdrożonych przez pracodawcę przy przeciwdziałaniu zjawisku, jego reakcja na pierwsze informacje o zdarzeniach, które mogą mieć charakter mobbingu. Każdy taki przypadek wymaga starannej analizy z uwzględnieniem indywidualnych okoliczności. Składają się na to wdrożone przez pracodawcę zabezpieczenia i mechanizmy minimalizujące ryzyko wystąpienia patologicznych zachowań. Mogą to być regularne szkolenia załogi informujące o konsekwencjach stosowania mobbingu, przeprowadzanie ankiet mających zidentyfikować newralgiczne punkty w organizacji pracy. Skutecznym narzędziem jest wprowadzenie wewnętrznej polityki antymobbingowej i powołanie tzw. zaufanych osób, które ze względu np. na swoją pozycję czy osobowość cieszą się dużym zaufaniem załogi. Przy wdrożeniu tych rozwiązań ofiara, która nie jest zainteresowana uruchomieniem procedur antymobbingowych, nie może przerzucać negatywnych konsekwencji swojego wyboru na pracodawcę. Podobnie jak mobber, który świadomie nie stosuje się do wewnętrznych regulacji obowiązujących w zakładzie. masz pytanie, wyślij e-mail, tygodnikpraca@ Jaka definicja Zgodnie z art. 943 § 2 kodeksu pracy mobbing to działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko niemu, polegające w szczególności na uporczywym nękaniu go lub zastraszaniu, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej i powodujące lub mające na celu jego poniżenie, ośmieszenie, izolację lub wyeliminowanie z zespołu pracowników. Zdaniem autora Marcin Rybczyński, prawnik w poznańskim biurze kancelarii Raczkowski Paruch Z niedawnej ankiety przeprowadzonej w kilku europejskich państwach wynika, że Polacy należą do grupy najbardziej zestresowanych pracowników. Aż 54 proc. respondentów bardzo często doświadcza w pracy sytuacji stresowych. Jednym z silnych czynników jest praca w nieprzyjaznej atmosferze. Dlatego tak ważne jest stałe obserwowanie przez pracodawcę relacji w zakładzie i bieżące rozwiązywanie konfliktów pojawiających się w zespole. Tymczasem prewencja antymobbingowa to wciąż jeden z najsłabszych punktów organizacji pracy.
Adama Borysa w Witkowie. Normalna lekcja informatyki w jednej z pierwszych klas gimnazjum. W sali informatycznej nauczyciel oraz dwunastu uczniów. Pod koniec lekcji nauczyciel tłumaczył uczniom zadanie domowe na swoim komputerze, kazał wszystkim zebrać się dookoła swojego monitora i słuchać jego poleceń.
Informatyka w szkole – ma być pięknie Same podstawy odnośnie istnienia tego przedmiotu w szkole są oczywiste. Żyjemy w świecie, w którym dominującą rolę odgrywają urządzenia elektroniczne, z każdej strony dosięga nas internet, a do tego prężnie rozwijają się wszystkie branże związane z sektorem IT, mówi się o automatyzacji kolejnych czynności i tak dalej. Szczerze mówiąc, naprawdę pole do rozwoju w tej dziedzinie jest ogromne. W dodatku kolejne pokolenia żyć będą już bardziej w wirtualnym świecie, więc postawienie większego nacisku na nauczanie czegoś takiego powinno być istotnym. W innych krajach rzeczywiście pojawiają się właśnie takie założenia. Dzisiaj jednak nie będziemy porównywać polskiego systemu edukacji z zagranicznym i skupimy się bezpośrednio na tym, jak to wygląda w naszych szkołach. Gdyby tego było mało, polscy specjaliści są chwaleni na całym świeci i widać, że Polska to często świetne miejsce dla firm, aby tu rozwijać swoją działalność. Tu niebagatelny wpływ ma ogólny koszt projektu, jednak nie da się nas nazwać Indiami Europy, ponieważ u nas jakość stoi na znacznie wyższym poziomie. Wróćmy jednak do placówek edukacyjnych. Niektórzy narzekali na zmiany liczby godzin informatyki w szkole dla klas o profilu nieścisłym i ograniczeniu jej do tylko jednej. Naturalnie dla osób uczących się programu rozszerzonego pozostanie to bez nowości, ale moim zdaniem mija się z celem spędzanie czasu na zajęciach, które nie ciekawią danej klasy. Dobra, nowy program nauczania przypomina kolosa na glinianych nogach i w zamian Ministerstwo Edukacji uszczęśliwi kolejne pokolenie niektórymi „zapchajdziurami”. Po prostu widać, że ktoś nie rozumie idei nowoczesnego szkolnictwa. Sztuka nie polega na stworzenie tak obszernych założeń, prawie nierealnych do zrealizowania w całości kompleksowo, a czymś, co pobudzi uczniów oraz da im dobre podstawy do wejścia w dorosłe życie. Niezbadane źródła miernych lekcji Na początek przyglądnijmy samym zajęciom. Mogę powiedzieć, że mam na to całkiem świeże spojrzenie i mogę też ocenić, jak to wyglądało. W tym roku pisałem maturę, więc jestem dopiero co po przejściu przez trzy etapy lekcji informatyki: od podstawówki do liceum na profilu z rozszerzeniem właśnie tego przedmiotu. W niektórych przypadkach wspomina się o problemach technicznych. Przede wszystkim niektórzy narzekają na komputery, ale na dobrą sprawę w tym nie tkwi problem – wątpię, żeby do nauki potrzebne były wydajne procesory, dużo RAM oraz zakrzywione monitory. Przez te 9 lat edukacji nigdy nie natknąłem się na problemy tego typu, choć słyszałem, że w niektórych szkołach stanowi to poważny kłopot, na przykład na ucznia przypada pół czy jedna trzecia sprzętu. Na szczęście te braki udaje się z sukcesem uzupełniać. Jak to z kolei wygląda z nauczycielami tego przedmiotu? Informatyka w szkole jest nauczana albo przez osoby zajmujące się tylko nią, albo przez chcących osiągnąć cały etat, mimo że za tym przedmiotem nie przepadają. Na pewno sam prowadzący zajęcia wpływa na ogólny odbiór. Z pewnością każdy z nas wspomina takiego pedagoga, z którym to nawet nudne 45 minut potrafiło stać się czymś niesamowitym, mimo że temat przewodni nie budził żadnych emocji. Zresztą jak wszędzie, również tutaj spotkamy się zarówno z dobrymi, jak i złymi nauczycielami. Tu jego postawa potrafi zmienić patrzenie na świat czy nawet decyzję o przyszłości ucznia. Wystarczą chęci oraz zaangażowanie. Sztuka polega na zaszczepieniu pasji w uczniach. Problem tkwi jednak w samym programie, który nie daje szans nauczenia niczego sensownego i w dodatku robi to w wyjątkowo nieprzystępny sposób. Niektóre rzeczy potrafiły nawet zaskoczyć samych nauczycieli. Nie twierdzę, że każdy nie ma wystarczającej wiedzy, ale mimo wszystko często napotkamy się na osoby uczące tego raczej z przypadku. Świetny i wspaniały program Czym w zasadzie jest informatyka w szkole? Tu uczniowie spędzają kolejne godziny na nauce pakietu Office, czyli Worda, Excela, PowerPointa, Access (tu mamy SQL), a także zabawie z grafiką komputerową, np. w Gimpie, tworzeniu prostych stron internetowych czy programowania z wykorzystaniem C++. W gimnazjum nawet spotkałem się z Logo. Trzeba powiedzieć, że to było ciekawe spotkanie, szczególnie z tym tworem pamiętającym lata 60. i obecnie miernie uczącym zasad myślenia algorytmicznego. Po prostu zostawił we mnie złe wspomnienia. Na pewno warto przytoczyć tu kilka przykładów z życia. W szkole podstawowej pisaliśmy nawet kartkówkę z tego, z czego składa się menu programu Notatnik. Tak, mieliśmy przedstawić, do czego służy to białe pole, do czego służy dana zakładka – ogółem zabawna sprawa. Zadania z Worda były standardowe. Tu akurat to całkiem praktyczna sprawa, która przydaje się w dorosłości, kiedy to nawet staniemy przed zadaniem zrobienia własnego CV. Tymczasem wiele osób ma z tym poważny kłopot. Jeżeli chodzi o Excela, to mamy standardowe zadania, czyli tworzenie prostych funkcji, wizualizacji oraz tym podobnych, zatem dojrzeć możemy pewne podstawy pod analityków do wielkich korporacji. Można się śmiać, jednak ten program to potężne narzędzie. Szczególnie jak zna się Visual Basic (VBA), wówczas możemy stać się rekinami biznesu, choć trudno dostrzec wolne miejsce dla niego w szkole. Do tego dochodzi nauka o podzespołach komputera, w trakcie której wciąż spotkamy się z monitorami CRT (ach te nieśmiertelne kineskopy) czy wspomnieniami reliktów przeszłości, ale to dokładniej zależy od samego nauczyciela. W kwestii nauki o sieciach to w sumie nic nie powiem. Poziom jest tak niski, że niewielu prowadzących się na tym skupia i zważywszy na to, że prawie nikogo w klasie on nie zainteresuje, da się to zaakceptować. Programowanie? Satyry ciąg dalszy Teraz przechodzimy do mojej ulubionej działki, czyli języków programowania. Z czym zetkniemy się w liceum? Głównie z C++. Chodzi tu oczywiście o klasy z rozszerzoną informatyką. Jeżeli chodzi o ocenę tego języka programowania, to należy pochwalić go za szybkość, która sprawia, że to wciąż najlepsze rozwiązanie do wielu dziedzin. Mimo wszystko to potężne narzędzie. Moim zdaniem nauka go na początek, dla kogoś kto nie miał wcześniej większej wiedzy z tego zakresu, to jakiś ponury żart. Sam doskonale pamiętam, że w moim roczniku niewiele osób opanowało go i większość po prostu uczyła się pod kartkówki, sprawdziany gotowych wzorców. Naprawdę, licealne programowanie to prawdziwa dżungla. Za każdym razem dodawanie stałego zestawu #include i tak dalej, które przypomina nieśmieszny żart. Nawet zadania maturalne da się wyuczyć na pamięć. Zawsze mamy wczytanie czegoś z pliku, prostą operację na nich i wyświetlenie wyniku – do opanowania czegoś podobnego niepotrzebne jest zbyt dużo czasu. Szkoda tylko, że wszędzie się powtarza, że pewnych dobrych wzorców chętni będą uczeni potem na studiach, albo muszą to nadrobić we własnym zakresie. Wciąż jestem zdania, że na początek przygody da się znaleźć coś przyjaźniejszego, bardziej czytelnego i dającego szansę na zrozumienie kodu. Nie chodzi o to, żeby dodawać konstruktory, destruktory, wskaźniki bez zrozumienia, co one w ogóle robią. Tymczasem tak to w praktyce wygląda. Częściowo wynika z samej niechęci uczniów, częściowo od nauczyciela, a częściowo od nieprzemyślanego programu. Moim zdaniem lepiej sprawdziłaby się tu Java czy Python. Tu nie chodzi o kompleksową naukę i stworzenie armii programistów, ale wyjaśnienie pewnych zagadnień. Dopiero potem młodzi ludzie mogliby zdecydować, czy dobrze się w tym czują, w którą stronę chcieliby tu pójść, czy rzeczywiście ich to interesuje. Tu C++ ma po prostu zbyt wysoki próg wejścia. Świetny język, ale nieprzystosowany do potrzeb amatorów, którzy nie chcą się w niego zaangażować. O CSS i HTML 5 nie ma za bardzo co mówić - nudne zagadnienia, którym nie poświęca się dużo uwagi. Coś tam jeszcze mamy? Zagadnienia związane z algorytmami pojawiają się. Do tego sposoby sortowania, podstawowe algorytmy rozpisane w różnych formatach i tak dalej. Pod tym względem szkoła uczy. Zresztą dla osób ścisłych to całkiem prosta sprawa, podobnie jak przeliczanie liczb w systemie dwójkowym lub szesnastkowym czy tym podobne rzeczy. Do podstawówki perfekcyjnie nadałby się Scratch. Proste narzędzie pozwalające zainteresować dzieci tym tematem, co wydaje mi się głównym zadaniem dla szkoły. Uważam, że szkoła powinna dawać szansę im się rozwijać, a nie tylko uczyć w XIX-wiecznym pruskim modelu edukacji, który stracił już znaczenie na świecie. Po prostu nie zdaje egzaminu w szybko zmieniającym się świecie, wymagającym czegoś więcej od posłuszeństwa i znajomości kolorów papierków lakmusowych po zanurzeni w danej substancji oraz tym podobnych detali. Mimo wszystko jeżeli nie mamy być w danym temacie specjalistami, to niepotrzebna jest nauka detali, które szybko się zapomni. Placówki po prostu promują styl 3Z – zakuj, zdaj, zapomnij. Naprawdę dalej tak będzie wyglądało i w rankingach oceniających skuteczność edukacji nie będziemy awansować. Za sukcesami stoi własna praca oraz ambitny nauczyciel, a nie sam system, który w niewielkim stopniu stara się coś takiego wspierać. Szczególnie nowy program uwypukla ten problem. Najważniejsza ocena społeczności Oceny ludzi da się podzielić na trzy grupy. Pierwsza narzeka, że lekcje informatyki były stratą czasu i nic się na nich na nauczyli. Druga uzna je za coś, co jest w szkole i trudno to pochwalić, ale w sumie dobrze, że jest. Trzecia natomiast pochwali w ogóle fakt, że odbywają się takie zajęcia i że dzięki nim zyskali nową pasję. Tak, ułożyłem te grupy według liczby osób od najbardziej licznego grona. Sama informatyka w szkole powinna być obecna. Wątpię jednak, aby w zakresie podstawowym wymagała aż tak szerokich założeń i powinna skupiać się na obsłudze pakietu biurowego oraz znajomości Internetu. Chodzi tu o aspekty związane z życiem w cyfrowym świecie, które bywa trudne. Z kolei na rozszerzeniach brakuje praktyki, pozwalającej zainspirować uczniów do myślenia, analizowania, działania. Sucha wiedza, kiepskie przykłady, natłok materiału. To nie pozwala stworzyć dobrych podstaw do edukacji, o czym sam mogę powiedzieć z doświadczenia. Wszystkich zagadnień związanych z IT uczyłem się na własną rękę, co pozwoliło napisać mi bardzo dobrze maturę z informatyki i dostać pracę w obszarze Big Data. Tu zwykła edukacja prawie nic mi nie pomogła. Bez odpowiednich nakładów finansowych na poprawę nauczania nie ma co liczyć, że cokolwiek zmieni się w tej kwestii. Obawiam się tylko, że to zniechęci sporo osób.
na stronie internetowej szkoły. 8. Uczniowi przysługuje jedno nieprzygotowanie na okres. Nieprzygotowanie należy zgłosić na początku lekcji. 9. Uczeń ma prawo poprawić ocenę niedostateczną do dwóch tygodni od otrzymania oceny. 10.Wszystkie oceny w dzienniku są brane pod uwagę przy wystawianiu oceny okresowej lub końcoworocznej.
Dzięki akcji Lepsze Jutro z RMF FM szkoła podstawowa nr 4 w Morągu ma nowoczesną pracownię komputerową. Nowa Szkoła jako partner akcji wyposażyła kompleksowo pracownię w meble szkolne oraz sprzęt komputerowy. „Świetnie to wszystko wygląda. Dzięki tej pracowni uczniowie nie będą musieli późno wracać do domów. Wcześniej było tak, że część dzieci była już z materiałem do przodu, inne musiały nadrabiać. Problematyczne były też przejścia z jednego budynku do drugiego, który jest kawałek stąd, specjalnie na lekcje informatyki -mówi Daniel Woronko, rodzic jednego z uczniów” Źródło:
. 466 5 311 221 155 492 113 205
wygłupy na lekcji informatyki